Jaki wpływ ma COVID-19 na polski rynek pracy?
- Dział: Gospodarka

Wbrew przewidywaniom pandemia nie doprowadziła do katastrofy na rynku pracy. Bezrobocie nie wystrzeliło w górę. COVID-19 nie sparaliżował przedsiębiorstw. Tylko 1,9% zwolnień lekarskich w 2020 r. pobrano z przyczyny koronawirusa.
W sierpniu tego roku stopa bezrobocia w Polsce wynosiła 5,8%. Nieznacznie więcej niż w sierpniu 2019 r. (5,4%) i mniej niż w 2020 r. (6,1%). Dodatkowo, niewykluczone jest, że tylko w części za ten niewielki wzrost odpowiada koronawirus. Pogorszenie sytuacji ekonomicznej przewidywano bowiem jeszcze przed pandemią.
Nastroje wiosną, a potem jesienią 2020 r. były katastroficzne. Wydawało się, że kolejne lockdowny zrujnują polską, europejską i światową gospodarkę, co będzie skutkować masowymi bankructwami i bezrobociem. Tymczasem wpływ pandemii na sytuację ekonomiczną okazał się ograniczony. Wprawdzie w 2020 r. wiele państw, w tym kluczowe dla globalnej gospodarki Chiny i USA, odnotowało spadki PKB, to jednak dość szybko nastąpiło tzw. odbicie.
W 2020 r. w naszym kraju odnotowaliśmy spadek PKB o 2,7%, co stanowi równowartość 62,6 mld zł. Jednak Polska – jak już w sierpniu br. donosiły media – szyblko „odrobiła straty po pandemii”. Oczywiście w czasie tym jedne branże zyskały, inne zdecydowanie straciły. Niektóre alarmy okazały się jednak przedwcześnie czy nawet fałszywie podniesione.
W takim kontekście otwartym pozostaje pytanie, jak rozległy wpływ miał COVID-19 na gospodarkę i rynek pracy? Wydawało się, że już sama masowa absencja spowodowana infekcjami lub kwarantannami zdezorganizuje przedsiębiorstwa. Tymczasem, jak wynika z danych ZUS, koronawirus był w 2020 r. odpowiedzialny za jedynie 1,9% wszystkich nieobecności w pracy. Łączna liczba opuszczonych dni w pracy z powodów chorobowych w roku 2020 w stosunku do 2019 wzrosła o 4,4% (a w przeliczeniu na jednego zatrudnionego o 6,4%). Trzeba jednak zaznaczyć, iż wahnięcia tego typu w ostatnich latach nie były czymś niezwykłym i zdarzały się nawet większe różnice. Co więcej, spora część zwolnień to efekt paniki. Po dotarciu koronawirusa do Polski w marcu 2020 r., ludzie „uciekali” na L-4 – albo z obawy przed epidemią, albo przed masowymi zwolnieniami z pracy.
Główne przyczyny absencji w zeszłym roku to były: „ciąża, poród i połóg” (17,5%), „choroby układu kostno-stawowego” (16,1%), „choroby układu oddechowego” (13,7%), „urazy, zatrucia i inne” (11,8%) oraz „zaburzenia psychiczne i zaburzenia zachowania” (10,8%). Blisko 70% wszystkich zwolnień „bierzemy” na te pięć wymienionych grup chorobowych. W porównaniu z nimi, zachorowania na COVID-19 (1,9%) mają niewielki udział w ogólnej liczbie absencji chorobowych.
Jak widzimy na powyższym wykresie, wydaje się, że łącznie blisko 297 mln wszystkich nieprzepracowanych dni to liczba ogromna, jednak stanowi ona w porównaniu z przepracowanymi dniami jedynie kilka procent. Dodajmy też, że zauważalny wzrost absencji w kolejnych latach jest związany także ze wzrostem zatrudnienia. W przeliczeniu na jedną osobę pracującą nie jest on tak oczywisty.
Nie znaczy to, że pandemia COVID-19 nie miała innych negatywnych skutków społecznych. W 2020 r. zmarło, w porównaniu z 2019 r., 68 tys. więcej osób. Podobny trend obserwowaliśmy także w 2021 r. W sumie w czasach pandemii szacunkowo mamy ok. 140 tys. „ponadwymiarowych” zgonów. Przeciętna długości życia w Polsce spada. Choć trend ten dał się już zaobserwować wcześniej, przed wybuchem COVID-19.
Pandemia pociągnęła za sobą także ogromne wydatki budżetowe, których skali, zdaje się, jeszcze nie ustalono. Mówi się, że polski rząd ukrywa dług publiczny.
COVID-19 powiedział nam dużo nie tylko o kondycji polskiej służby zdrowia, ale także o rosnącym zagrożeniu ekologicznym, w tym epidemicznym. Problem może z biegiem czasu narastać i stanie w centrum nie tylko uwagi publicznej, ale także polityki gospodarczej. Temat zatem nie jest zamknięty, także dla świata pracy.
Jarosław Urbański