Łódź: Indesit - 10 lat wyzysku
- Dział: Społeczeństwo
W miniony weekend łódzka fabryka sprzętu AGD, należąca do włoskiej firmy Indesit hucznie obchodziła dziesięciolecie działalności. Z tej okazji Antonio Melone, prezes zarządu polskiej filii Indesitu, wyraził swoje zadowolenie z dotychczasowej obecności swej firmy w naszym mieście, obiecując przy okazji rychłe powstanie w Łodzi centrum badawczo – rozwojowego Indesitu.
Lokalna „Gazeta Wyborcza” uczciła dziesięciolecie firmy, dołączając do sobotniego wydania specjalną wkładkę, poświęconą historii polskiej filii Indesitu, pełną peanów na cześć włoskiego inwestora, który łaskawie daje pracę około 3000 osób, w większości zatrudnionych w fabrykach firmy w Łodzi i Radomsku. Osobną fetę na cześć inwestora zorganizowały też władze miasta.
Niestety, wśród rocznicowych tekstów próżno by szukać najmniejszej choćby wzmianki o tym, że jeszcze niedawno łódzka fabryka Indesitu była areną największego konfliktu pracodawca – pracownicy, jaki miał miejsce w naszym mieście po roku 1989, a fatalne warunki pracy i brutalny wyzysk we włoskich zakładach kosztowały życie młodego robotnika. Autorzy rocznicowych tekstów zapomnieli też jakoś wspomnieć o trwającym od trzech lat procesie sądowym czterech osób z kierownictwa zakładów, którym za niedopełnienie obowiązków, w wyniku którego zginął młody Łodzianin, grożą kary do pięciu lat więzienia.
Tragiczne wydarzenie, które doprowadziło w konsekwencji do ujawnienia warunków pracy i skali wyzysku w łódzkiej fabryce Indesitu miało miejsce prawie dokładnie 4 lata temu, 5 września 2005 roku. 21 – letni brygadzista Tomasz Jochan obsługiwał prasę do wytłaczania drzwi lodówek. W pewnym momencie, gdy robotnik znajdował się w pobliżu ruchomych części prasy, urządzenie nagle ruszyło miażdżąc mu głowę. Tomasz zginął na miejscu.
Zaraz po wypadku rozpoczęło się śledztwo prokuratury i osobne dochodzenie, prowadzone przez Państwową Inspekcję Pracy. Ich wyniki były zbieżne: bezpośrednią przyczyną wypadku było usunięcie bezpieczników, odcinających dopływ prądu i unieruchamiających prasę gdy w pobliżu jej ruchomych elementów znajdował się któryś z pracowników obsługi. Niezgodne z przepisami BHP i narażające pracowników firmy na śmierć lub ciężkie obrażenia wyłączenie bezpieczników miało na celu przyspieszenie tempa pracy na taśmie produkcyjnej, pozwalało bowiem na usuwanie drobnych defektów i regulację prasy bez konieczności wstrzymywania produkcji.
Dochodzenia wykazało także inne, rażące naruszenia praw pracowniczych w Indesicie. PIP przeanalizowała dokumentację 50 losowo wybranych robotników. W ponad połowie przypadków stwierdzono nieprawidłowości. Przede wszystkim pracownicy mieli zbyt wiele nadgodzin. Np. tragicznie zmarły Tomasz przepracował w sierpniu 82 godziny ponad normę. Robotnicy nie mieli zapewnionej obowiązującej 11-godzinnej przerwy w ciągu doby i 24-godzinnej przerwy weekendowej, co w praktyce oznaczało, że pracowali ponad 13 godzin na dobę. Według samych zatrudnionych, w wielu przypadkach zmuszani byli oni do pracy po 18 godzin. Ponadto pracodawca nie płacił właściwie za nadgodziny, zaniżając ich wartość. Nieprawidłowo naliczał też dni wolne od pracy – skracając w ten sposób urlopy. za zwolnienie lekarskie powyżej jednego dnia pracownikom groziła utrata premii, podobnie jak za dwukrotne upomnienie albo jedną naganę. Spóźnienie powyżej pół godziny traktowane było w Indesicie jako całodniowa nieobecność.
Pracownicy, obsługujący zagrażające ich życiu maszyny nie byli przeszkoleni do jej obsługi. Indesit łamał prawo, nie prowadząc odpowiednich szkoleń, w praktyce nowi pracownicy uczyli się obsługi pras od starszych kolegów, już bezpośrednio przy taśmie produkcyjnej.
W efekcie śledztwa w czerwcu 2006 roku prokuratorskie zarzuty niedopełnienia obowiązków w zakresie BHP, którego skutkiem była śmierć robotnika usłyszało pięciu wysokich rangą członków kierownictwa Indesitu: dyrektor fabryki lodówek Indesit Company Polska w Łodzi Włoch Antonio S., trzech kierowników zmiany w zakładzie i jego dyrektor do spraw produkcji. Wszystkim grożą kary do pięciu lat więzienia. Podejrzani nie zorganizowali pracownikom zatrudnionym przy obsłudze pras stanowisk pracy zgodnych z zasadami BHP i nie przestrzegali zasad bezpieczeństwa. Dwaj kierownicy niedostatecznie przeszkolili też pracowników - wskutek tego narazili oni 20 pracowników na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia, a także nieumyślnie spowodowali śmierć Tomasza Jochana. Proces całej piątki ruszył jednak na dobre dopiero w marcu 2007 roku, a kluczowy dla sprawy świadek, Rafał F. złożył zeznania dopiero w kwietniu 2008 roku. Wynikało z nich, że kierownictwo firmy, w tym oskarżony Włoch, doskonale wiedziało o usunięciu zabezpieczeń z maszyn na linii produkującej lodówki, a oskarżeni kierownicy, w tym także dyrektor Antonio S. codziennie odwiedzali halę produkcyjną i nie reagowali, widząc nieprawidłowości. Okazało się również, że Rafał F. nie przeszedł pełnego szkolenia na maszynie, przy której pracował, jak ją obsługiwać uczył się w trakcie pracy, podpowiadali mu operatorzy.
Kierownictwo firmy zapewniało podczas procesu, że nieprawidłowości w łódzkim zakładzie zostały wyeliminowane, w firmie działają związki zawodowe, zaś warunki pracy i płacy znacznie się poprawiły. Jednak już na początku lipca 2007 roku media doniosły o kolejnym skandalu w Indesicie: pracownicy, którzy doznali wypadków podczas pracy w firmie byli zmuszani, by zgłaszając się na pogotowie zatajać, że do wypadku doszło w pracy. Firmowe statystyki wypadków były przy tym nagminnie fałszowane, w czerwcu tego roku odnotowano tylko 5 lekkich skaleczeń, podczas gdy na pogotowie zgłosiło się około 20 poszkodowanych pracowników Indesitu. Wliczając w to pracowników agencyjnych zatrudnionych w firmie i tych, którzy w obawie przed zwolnieniem z pracy ukryli fakt, że do wypadku doszło w Indesicie. Pracownicy pogotowia w Łodzi oszacowali, że we włoskiej fabryce dochodzi miesięcznie do około 60 wypadków, co czyni z niej najbardziej niebezpieczny zakład w Łodzi. Zdaniem dyrektora łódzkiego pogotowia, przyczyna podobnych praktyk jest oczywista: każdy wypadek trzeba zgłosić do ZUS, który wypłaca odszkodowanie, ale jednocześnie podnosi pracodawcy składkę wypadkową. A więc w interesie pracodawcy jest nie ujawnianie wypadków.
Również i tym razem kierownictwo Indesitu nabrało wody w usta, zaś informacje pogotowia uznało za element prowadzonej przez tajemnicze siły kampanii wymierzonej w ich firmę.
Proces sądowy i medialne oskarżenia o łamanie prawa nie były jednak jedynymi problemami kierownictwa łódzkiego Indesitu w minionym dziesięcioleciu. Wkrótce po wypadku, w którym zginął Tomasz Jochan, pracownicy zakładu, słusznie przeczuwając, że znalezienie i ukaranie sprawców jego śmierci przez wymiar sprawiedliwości będzie trwało latami postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. W dzień przed pogrzebem zabitego robotnika na wracającego z zakrapianej imprezy kierownika W. zaczaiło się czterech mężczyzn. Kierownik został powalony na ziemię, gdy wysiadał z windy, następnie brzytwą pocięto mu twarz. Sprawcy napaści nigdy nie zostali odnalezieni. W. nazywany przez pracowników Indesitu esesmanem, został napadnięty już poraz drugi. Kilka dni wcześniej inny znienawidzony menedżer z zakładu został pobity przez jego pracowników wprost na hali produkcyjnej. Jeszcze innemu podpalono samochód. Na internetowym formum pracowników Indesitu, nazywanego przez nich gułagiem, powstał wkrótce ranking „białych kołnierzyków” zasługujących na podobne potraktowanie, do kolejnych pobić jednak nie doszło. Mimo to, menedżerowie Indesitu jeszcze długo po tym obawiali się, że pracownicy „podziękują” im w podobny sposób za panujące w firmie warunki.
Antonio Melone, wówczas dyrektor do spraw produkcji w Indesit Polska, który dziś tak chwali sobie pracę w łódzkich zakładach komentował wtedy informacje o konflikcie w fabryce: - Czujemy, że ktoś chce nas zdyskredytować. Jeśli uwierzymy przekłamaniom, to wystawimy na śmieszność wielki europejski koncern
Wraz z początkiem kryzysu gospodarczego łódzkie media z „Gazetą Wyborczą” na czele, relacjonujące tak szczegółowo konflikt w łódzkim Indesicie i przebieg procesu przeciwko kierownictwu firmy straciły wyraźnie zainteresowanie dla problemów zakładu. Cóż, papier jest cierpliwy, akcjonariusze medialnych koncernów zaś – niekoniecznie. Gdy spadają nakłady i zyski z dywidend krytykowanie potężnego inwestora i hojnego reklamodawcy byłoby sprzeczne z redakcyjną polityką (o czym przekonał się zresztą jeden z naszych znajomych, próbując zainteresować łódzką „Wyborczą” łamaniem praw pracowniczych w lokalnym Tesco). Trudno się więc dziwić, że w rocznicowej laurce, jaką wydrukowała łódzka „Wyborcza” włoskiej korporacji nie ma słowa ani o toczącym się procesie, ani o warunkach pracy rodem z „Ziemi obiecanej” panujących do niedawna w łódzkich zakładach Indesitu. Równie łatwo zrozumieć, dlaczego ociekające wazeliną rocznicowe teksty są podpisane „redakcja” (jeden zaś inicjałami RD). Widocznie nawet dziennikarze „Gazety Wyborczej” wstydzą się własnego serwilizmu i naginania faktów na życzenie potężnego sponsora. W tej sytuacji wszystkie ich „zasługi” spływają na niejaką Agnieszkę Danowską, która figuruje jako redaktor rocznicowej gadzinówki. Zapamiętajmy więc to nazwisko i to, do czego mogą się posunąć korporacyjne media by zadowolić swych kapitalistycznych mocodawców.
za: www.czarny-sztandar.pl